|
Kochani czytelnicy eWiadomości,
Chciałabym opisać pewne doświadczenie związane z kartami Mistrza Morya dostępnymi online. To był dzień niczym nie różniący od innych, tylko że wszystko szło jak po grudzie. Postanowiłam poprosić o poradę online na stronie Mayil.com, kliknęłam i przeczytałam powitanie:
„Zapraszamy! Możemy zaczynać!
Czy masz w myślach jasno sformułowane pytanie?”
„Nie, niestety, nie przychodzi mi na myśl żadne pytanie”.
Kolejne kliknięcie i przechodzę na stronę Lekcji Życiowych Mistrza Morya! Kładę rękę na sercu, staram się wyciszyć, wybieram kamień szlachetny i otrzymuję krótki tekst o tym, by zgodzić się na taką rzeczywistość, jaka jest, bez żadnych myśli.
Te słowa wirują mi przed oczami, „bez żadnych myśli”, „żyć z Bogiem”, „z prostotą”. Okej. Jak to zrobić? Wyjazd nad morze? Mój obecny stan umysłu nie pozwala na nic innego. Upewniam się, czy mój wyjazd będzie możliwy i nie zakłóci życia rodzinnego. Po południu jadę nad morze szczęśliwa i przepełniona nadzieją, bo zazwyczaj jestem nastawiona dość optymistycznie. Zobaczymy, co będzie. W myślach już zaplanowałam energiczny spacer, żeby zapomnieć o zmartwieniach.
Znajduję miejsce do parkowania i wysiadam. Widzę mewę skuloną przy kamieniu. Ma prześliczne pióra – brązowe, z białymi obrzeżami, koniec ogona jest czarny. Jest większa niż kura. Nie rusza się, kiedy się do niej zbliżam. Coś z nią jest nie tak… I tyle z mojego zaplanowanego spaceru, żeby zapomnieć o zmartwieniach.
Ludzie przechodzą, niektórzy z wielkimi psami, ale nikt nie zwraca uwagi na opuszczoną mewę. To oczywiste, że nie mogę tego ptaka tak zostawić, bo do jutra umrze z głodu.
Kilka kolejnych godzin mija na poszukiwaniu rozwiązania. Rozpytuję wszędzie, gdzie tylko mogę: w aptece, u fryzjera, w agencji nieruchomości od dawna istniejącej w tej nadmorskiej miejscowości, w sklepie spożywczym, w którym sprzedają też gazety. Albo nic nie wiedzą, albo kierują mnie do punktu turystycznego, ale on jest dziś zamknięty. Nie mogę tak po prostu zostawić tej mewy i odjechać, po prostu nie mogę! Zaczynam się irytować, rozpaczać, popadam w odrętwienie. Już nigdy nie będę w stanie przyjechać nad morze jak gdyby nigdy nic, przecież skazuję tego pięknego ptaka na śmierć. Nie będę w stanie dziś zasnąć, nie tego się spodziewałam.
Wracam na miejsce na parkingu i siadam przy mewie. Próbuję się modlić i wysyłam jej miłość i energię. Nagle podnosi głowę i rozpościera skrzydła. Próbuje wstać i widzę, że jedna z jej nóżek zwisa bezwładnie – może jest złamana. Mewa znowu przysiada. To coś poważnego. Dzięki modlitwie uspokajam się nieco. Zaczynam szukać w internecie jakiejś organizacji pomagającej zwierzętom. Nie mogę znaleźć żadnej działającej w tej okolicy. Wykonuję kilka telefonów, ale nie jestem w stanie zrozumieć głosów w tym niewielkim urządzeniu, bo jestem nieco przygłucha. Wolę bezpośredni kontakt z ludźmi. W międzyczasie słońce zaczyna zachodzić. Nie chcę wracać do domu samochodem po ciemku.
Wchodzę na stronę Mayil.com, w zakładkę z kartami i mówię na głos: „Tak, Mistrzu Morya, mam jasno sformułowane pytanie! Czy pomożesz mi ocalić tę mewę?”, klikam na różę i wybieram kwadracik na chybił trafił.
Otrzymuję następującą odpowiedź:
„Możesz otrzymać Moje wsparcie i dzięki temu zawsze zajdziesz dalej, niż jesteś w stanie sobie teraz wyobrazić. Bo kiedy dostajesz wsparcie od Hierarchii, to odkrywasz nowe światy i dzierżysz ogień wtedy, gdy jest to potrzebne. To ważne, by istnieli ludzie, którzy dzierżą miecz rozeznania, którzy wiedzą, czego chcą i którzy wiedzą, jak się z czymś uporać”.
Ogień, miecz, Hierarchia. O, mój Boże! Zrywam się na nogi, biorę haust powietrza i skręcam w najbliższą ulicę. Znajduje się tam kolejna agencja, kobieta właśnie ma zamykać. Zbieram się na odwagę i wchodzę. Wyjaśniam, że całe popołudnie bezskutecznie próbuję znaleźć pomoc dla swojej mewy. Pani jest bardzo miła i mówi, że w pełni mnie rozumie, że też wzięłaby sobie to do serca i wie, że gdy chodzi o dzikie zwierzęta w potrzebie, pojawia się mnóstwo komplikacji. Zna kogoś, kto jest ochotnikiem w centrum pomocy ptakom i mieszka tuż za rogiem. Dzwoni do niego i udaje się jej połączyć za drugim razem. Rozmawiają przez chwilę i nie wiem jeszcze, czy wszystko się ułoży. Rozłącza się i wypowiada słowa, które przynoszą mi ulgę: „Przyjdzie i chce, żeby zaprowadziła go pani do mewy”. Dziękuję jej serdecznie i mówię jej, że jest wspaniała. Wychodzę na zewnątrz i widzę zbliżającego się mężczyznę z plastikowym pudełkiem. Jest niewiarygodnie przyjazny, entuzjastycznie rozprawia o młodych mewach i gołębiach, które doznają urazów, kiedy próbują wylądować, o tym, że mewy kiedyś nie były pod ochroną, a teraz już są, i o tym, gdzie zabiera tę mewę. W gumowych rękawiczkach ostrożnie przenosi tego pięknego ptaka do specjalnego pudełka. Dziękuję mu wylewnie, życie jest piękne.
Pół godziny później jadę autostradą do domu. Dziękuję Bogu i Mistrzowi Morya za tak pomyślną interwencję. Czuję się, jakbym miała skrzydła. To prawdziwa historia.
Pozdrowienia od Lydii |
|